Zagadnieniem tym szczegółowo zajął się Marek Groszkowski („Rywalizacja o Ordynację Zamojską w latach 1665-1673”, Warszawa 2022). Tekst niniejszy głównie oparty jest na jego artykułach, ww. pracy oraz na diariuszu Bazylego Rudomicza. Nie mogę się jednak zgodzić, że rywalizacja o majątek Zamoyskich rozpoczęła się już w marcu. Data listu, który ma tego dowodzić, pozostaje mocno nieczytelna, a opisywane zdarzenia wskazują raczej na kwiecień niż na marzec. Dla ilustracji umieszczam ją poniżej, aby czytelnik mógł sam wyrobić sobie własną opinię na ten temat. Cały list dostępny online w AGAD, fragment dotyczący ordynacji z komentarzem tu.

AGAD AZ 439 skan 38

Ordynacja zamojska

Ordynację zamojską ustanowił dziadek Gryzeldy, kanclerz Jan Zamoyski. Została założona w 1589 roku i stanowiła niepodzielny majątek, który mógł dziedziczyć tylko najstarszy potomek rodu Zamoyskich w linii męskiej, co wykluczało z dziedziczenia kobiety i było od samego początku przyczyną kłopotów kolejnych ordynatów. Każdy z nich bowiem miał spore trudności z powołaniem na świat syna. I, o ile dla pierwszego ordynata nie było problemem, żeby przekazać ordynację innym członkom rodu, o tyle z każdym następnym pokoleniem rosła niechęć do oddawania skrzętnie gromadzonego i powiększanego majątku w ręce ludzi, z którymi starsza linia Zamoyskich dzieliła tylko nazwisko (pokrewieństwo było na tyle dalekie, że można było zawierać związki małżeńskie bez dyspensy). Ordynacja zamojska składała się z dziesięciu tzw. kluczy, a jej powierzchnia w 1605 r. wynosiła niecałe 4000 km². W połowie XVII w. oprócz Zamościa należały do niej: Tarnogród, Szczebrzeszyn, Turobin, Goraj, Kraśnik, Tomaszów, Janów i Krzeszów. Roczny dochód wzrastał od 70 tys. rocznie za pierwszego ordynata do 190 tys. w 1647 r. Ordynacja była tylko częścią włości należących do starszej linii Zamoyskich, bowiem oprócz niej posiadali oni jeszcze inne nabyte przez siebie w innych częściach kraju majątki (tzw. dobra ojczyste) oraz majętności Ostrogskich, odziedziczone przez Katarzynę Zamoyską po zmarłych braciach i połowę majątków zmarłej w 1654 r. Anny Alojzji Chodkiewiczowej (tzw. dobra macierzyste).

Aby zrozumieć, czym stała się ordynacja w 2 połowie XVII w. należy cofnąć się do czasu, kiedy po śmierci hetmana zarząd nad majątkami i małoletnim Tomaszem przeszedł w ręce wyznaczonych przez ojca opiekunów z pominięciem Barbary z Tarnowskich Zamoyskiej. Byli to Stanisław Żółkiewski, Mikołaj Zebrzydowski, bp Jerzy Zamoyski i Marek Sobieski (który jednak zmarł wkrótce po Zamoyskim). Niestety, żaden z nich nie wywiązał się ze swojego zadania należycie. Żółkiewski nie miał czasu, gdyż był zajęty sprawami wojskowymi, bp Zamoyski troszczył się głównie o sprawy kościoła. Z tego skorzystał Mikołaj Zebrzydowski i uczynił sobie z dóbr małoletniego Tomasza bazę wypadową i regularny skarbiec, z którego finansował m.in. swój rokosz przeciw królowi. Obsadzał też urzędy ordynackie swoimi ludźmi lub osobami zupełnie przypadkowymi. Sytuację w ordynacji uratowała dopiero interwencja Barbary Zamoyskiej i przejęcie opieki nad synem za przyzwoleniem królewskim[1]. Wydarzenia te odcisnęły na tyle silne piętno na młodym Tomaszu, że po dojściu do pełnoletności przeorganizował on zarządzanie dobrami na swój własny sposób. Stworzył sieć powiązań pomiędzy urzędnikami ordynackimi, dzierżawcami i rodziną ordynata polegającą nie tylko na zależności ekonomicznej, ale też rodzinnej i towarzyskiej. Większość szlachty dzierżawiącej włości zamojskie była spokrewniona z Zamoyskim lub ze sobą nawzajem, urzędy i dzierżawy przechodziły z ojca na syna lub z brata na brata, córki zaś nabierały ogłady na zamojskim dworze i często znajdowały tam mężów. I, co równie ważne, Tomasz jedyną opiekunką swojego syna uczynił żonę przydając jej jedynie do pomocy kilku krewnych i przyjaciół, co sprawiło, że po jego śmierci władza przeszła niemal płynnie i bez większego uszczerbku finansowego na Jana Sobiepana. Ta sieć zależności sprawdzała się na tyle dobrze, że dotrwała do czasu, kiedy starsza linia ordynacka wygasła (duża część nazwisk szlachty w otoczeniu drugiego i trzeciego ordynata pozostaje taka sama, zmieniają się co najwyżej imiona).

Ordynacja zamojska na początku XVII w. / Wikimedia Commons

Młodsza linia Zamoyskich

Reprezentanci młodszej gałęzi rodu w XVII wieku radzili sobie całkiem dobrze. W żadnym razie nie można powiedzieć, że byli ubogimi krewnymi bez majątku i wpływów, jak to się czasem określa w literaturze. Liczyli się na tyle, że najstarszy z synów Jana Zamoyskiego (prawnuka Tomasza z Łaźnina), Wacław, został kasztelanem lwowskim, a około 1595 r. książę Konstanty Wiśniowiecki oddał za żonę swoją siostrę Annę jego młodszemu bratu, późniejszemu strażnikowi koronnemu Janowi. Para ta miała pięciu synów i jedną córkę, Helenę, późniejszą żonę wojewody mazowieckiego, Andrzeja Górskiego. Spośród synów do ważniejszych godności doszli: Jan Baptysta – został biskupem bakowskim (wołoskim), Aleksander – otrzymał godność strażnika koronnego i Zdzisław – zasiadł w senacie jako kasztelan czernihowski. Nie były to może urzędy na miarę magnatów, ale z pewnością nie można określić przedstawicieli młodszej linii mianem ubogiej szlachty pozbawionej znaczenia.

Spośród wszystkich synów Jana i Anny tylko Jerzy i Zdzisław doczekali się następców. Synami Jerzego byli: Aleksander, Jerzy i Stefan. Zmarli oni bezpotomnie. Synami Zdzisława zaś byli: Kazimierz, Stanisław i ojcowski faworyt – Marcin. Żaden z nich nie otrzymał dobrego wykształcenia, prawdopodobnie nie odbyli też żadnej podróży zagranicznej. Marcin (ur. ok. 1637 r.) dość szybko wstąpił do wojska, gdzie od 1656 r. dowodził własną[2] chorągwią pancerną. Wtedy też został podstolim lwowskim. W czasie potopu opowiedział się za Janem Kazimierzem. Karierę wojskową związał z Jerzym Sebastianem Lubomirskim i pod jego komendą toczył dalsze walki m.in. w kampanii siedmiogrodzkiej i zadnieprzańskiej. W 1661 r. jego chorągiew weszła w skład związku święconego, domagającego się wypłat zaległego żołdu. Znaczył w wojsku na tyle dużo, że kiedy na przełomie stycznia i lutego 1665 r. hetman polny koronny Stefan Czarniecki opuścił Ukrainę, to regimentarstwo trafiło w ręce właśnie Marcina Zamoyskiego. Jako naczelny dowódca prowadził intensywną agitację na rzecz Lubomirskiego, a także obłożył mieszkańców Białej Cerkwi, gdzie miał kwaterę główną, kontrybucją. Dowódcy wielokrotnie bezskutecznie prosili go o pomoc w opłaceniu wojska, zaopatrzenie i dodatkowe oddziały. Na łupiestwo i nadużycia Marcina Zamoyskiego skarżyli się również żołnierze. Fatalnie układały się jego stosunki z hetmanem wielkim koronnym Stanisławem Potockim, wysłanego przez Jana Kazimierza Carla Gustawa Wrangla, mającego za zadanie nawiązać z nim współpracę, zupełnie zignorował, a próby namówienia go do zachowania wierności królowi wysyłane m.in. przez prymasa Wacława Leszczyńskiego trafiały w próżnię. Władzę nad wojskiem z rąk Zamoyskiego zdołał odzyskać dopiero wojewoda ruski, Stanisław Jabłonowski[3]. W chwili śmierci Jana Sobiepana Marcin Zamoyski miał zatem ustaloną reputację i nie była ona godna pochwały. Odznaczył się samowolą, brakiem kompetencji, ignorowaniem rozkazów królewskich, nadużywaniem władzy, grabieżami i chciwością.[4]

Stosunki z linią ordynacką układały się dość dobrze. Rodziny prowadziły ze sobą korespondencję, zapraszały się na uroczystości rodzinne. Wzajemne związki zacieśniły się jeszcze, gdy Gryzelda poślubiła Jeremiego Wiśniowieckiego, który ściśle współpracował z Aleksandrem Zamoyskim. Janowi Baptyście zaś księżna zawdzięczała zdrowie, jeśli nie życie, po awanturze na pogrzebie książąt Wiśniowieckich w 1641 r. Również trzeci ordynat podtrzymywał więzi z młodszą gałęzią rodu do tego stopnia, że pożyczał nawet poważne sumy pieniędzy od Zdzisława Zamoyskiego[5].

Śmierć trzeciego ordynata

Jan Zamoyski zmarł 7 kwietnia 1665 r. Dla Gryzeldy to była kolejna katastrofa. Formalnie bowiem oznaczało to, że będzie musiała wynieść się z Zamościa i znaleźć sobie inne miejsce do życia. Włości wołyńskie nie wchodziły w grę, gdyż były bardzo zniszczone przez kolejne wojny, a Zadnieprze było praktycznie stracone. Z nieznanych przyczyn księżna nie reflektowała również na klasztor, choć pewnie benedyktynki w Jarosławiu chętnie przyjęłyby pod swój dach wnuczkę Anny Ostrogskiej. Można się tylko domyślać, co się działo w głowie Wiśniowieckiej, gdy jej ostatni opiekun znalazł się na łożu śmierci, a chętnych na jego majątek nie brakowało, niezależnie czy im się według prawa należał (Zamoyscy), czy też nie (Maria Kazimiera). Bez odpowiedzi pozostanie również pytanie, czy księżna sama zdecydowała się podjąć walkę o ordynację, czy zachęcili ją do tego urzędnicy zamojskiego dworu. Ogromną rolę odegrała tu właśnie utworzona jeszcze przez Tomasza Zamoyskiego sieć powiązań. Dla całej klienteli Jana Sobiepana, jak również reszty mieszkańców ordynacji, było oczywistym, że władzę po bracie przejmuje Wiśniowiecka, jej syn oraz siostrzeniec, a idea ordynacji i dziedziczenia przez drugą gałąź rodu była obca i trudna do zaakceptowania, zwłaszcza jeśli rozważyło się godną politowania sytuację finansową i mieszkaniową księżnej. Zwyciężyły więc lojalność wobec „krwi” drugiego ordynata oraz płynące z tego wyraźne korzyści i wszyscy wcześniejsi współpracownicy Sobiepana zgodnie poparli Gryzeldę przeciw pozostałym spadkobiercom. Zaznaczyć należy, że kierowali się oni nie tylko pragmatyzmem i wyrachowaniem, ale również względami emocjonalnymi i lojalnością. Żaden z ważniejszych współpracowników księżnej nie zmienił później frontu i nie dał się przekupić, mieszczanie również nie kwapili się pod skrzydła innego patrona, mimo hojnych obietnic zwłaszcza ze strony Zamoyskich. Dowodami na inne niż finansowe powody poparcia jest m.in. zapis na cykliczne msze za duszę wojewody sandomierskiego i księżnej Wiśniowieckiej uczyniony w testamencie Hieronima Żaboklickiego w 1676 r., czy lista egzekutorów testamentu Stanisława Koniecpolskiego z 1682 r., wśród których co najmniej trzech to dawni klienci Zamoyskich (Aleksander Jastkowski, podsędek przemyski; Maciej Gawarecki, wojski czerwonogrodzki; Michał Snitowski[6]). W ten sposób przejęcie władzy przez księżnę dokonało się niejako w sposób naturalny i nie musiała ona, wbrew temu, co czasem twierdzą badacze, przejmować zbrojnie dóbr brata.

Przemiana, jaka dokonała się w tym czasie w Gryzeldzie, zdumiewa. Do tej pory wszelkimi sposobami starała się odsunąć decydowanie o swoim losie i zdawała się na mężczyzn ze swojej rodziny – najpierw ojca, potem męża, a w końcu brata. Żyła na uboczu i z dala od wielkich spraw. Nie próbowała odgrywać nawet roli gospodyni w Zamościu, choć ciągle tam przebywała w przeciwieństwie do Sobiepana i jego żony. Głównie zajmowała się odzyskaniem majątku po mężu, spłatą jego długów i realizacją testamentu, przynajmniej na miarę swoich możliwości finansowych. A te były bardzo skromne, czego świadectwo daje Rudomicz, często pośredniczący w pożyczkach nieraz drobnych sum udzielanych księżnej przez mieszczan zamojskich[7]. W obliczu tych informacji zdumiewa oświadczenie Jana Zamoyskiego zawarte w jego testamencie o tym, że Gryzelda pożyczyła mu 15 tys. zł. Brzmi ono raczej jak pretekst, żeby skłonić Michała Wiśniowieckiego i Stanisława Koniecpolskiego do finansowego zabezpieczenia księżnej[8]. Jak wynika z lektury testamentu księżna arendowała również od brata jakieś majętności, a sam Sobiepan żałował, że nie mógł się z nią podzielić w większym stopniu ze względu na „calamitas Ojczyzny”[9]. Jasno i wyraźnie należy tu wyartykułować, że Zamoyski w żaden sposób nie odnosi się do dziedziczenia ordynacji po jego śmierci przez boczną gałąź rodu (por. przyp. 8). Czy wiedział lub chociaż przypuszczał, co zamierzała zrobić jego siostra?[10] Trudno powiedzieć. Co złego by o nim nie napisać, to trzeba przyznać, że zawsze trzymał się litery prawa i nie wykłócał się spektakularnie o majątki, jak to w owym czasie bywało. Śmierć brata najwyraźniej przebrała miarę cierpliwości księżnej i skłoniła do tego, żeby wziąć sprawy we własne ręce, a szybkość, sprawność i efektywność, z jakimi Gryzelda zadziałała, wprawiła w osłupienie połowę Rzeczpospolitej.

Przejęcie ordynacji i pozostałych majętności.

Uzyskawszy poparcie niemal wszystkich ważnych oficjalistów dworu zamojskiego (z wyjątkiem Mikołaja Podlodowskiego[11]) Wiśniowiecka przejęła rządy po zmarłym bracie w zasadzie już z chwilą jego śmierci. W niecały tydzień później przekonywała do siebie mieszczan zamojskich polecając wypłacić im pensje wyznaczone jeszcze przez Jana, a do wszystkich dzierżawców wysłała listy, w których poinformowała ich, że jedynymi spadkobiercami jest najbliższa rodzina, czyli ona, Michał i Stanisław Koniecpolski. Wszyscy niemal bez cienia protestu uznali jej prawo do dziedziczenia. Po dwóch tygodniach większość majątku była w rękach jej lub Stanisława Koniecpolskiego.

Konflikt z młodszą linią Zamoyskich.

W świetle zachowanych źródeł można odnieść wręcz wrażenie, że członkom młodszej linii Zamoyskich nawet nie postało w głowie, że Wiśniowiecka będzie sprawiać jakiekolwiek problemy. Marcin w maju 1665 r. przebywał w Zamościu, ale nie wyrażał żadnego zaniepokojenia sytuacją w mieście. Pisał wprost, że „na ojca mego spada ordynacja satis legibus munita [dostatecznie obwarowana prawami]”[12]. Z tej wzmianki wyraźnie wynika, że podstoli lwowski jeszcze 19 maja (!) nie miał pojęcia, co się działo na zamojskim zamku albo niesłusznie założył, że szeroko omawiane w mieście odprawienie posłów Sobieskiej było sprawą wewnątrzrodzinną i nie miało nic wspólnego z przejęciem schedy po Janie Zamoyskim.

Sam Zdzisław zaś przebywał w tym czasie w okolicach Hrebennego (10 maja spotkał go tam Rudomicz w drodze do Lwowa) i zamiast śpieszyć do Zamościa wykłócał się ze Stefanem Zamoyskim, synem Wacława, kto powinien objąć ordynację[13]. O swoje prawa upomniał się o dopiero w czerwcu. Na jego żądanie wysłane do rajców zamojskich, żeby przyjęli od niego przysięgę ordynacką, dostał odpowiedź, że nie mogą tego uczynić bez zgody księżnej Wiśniowieckiej. Respons ten kasztelan czernihowski zniósł z największą przykrością[14]. Oczywistym stało się, że ma poważny problem i pozornie formalne objęcie ordynacji jest sprawą trudniejszą niż mu się z początku wydawało. Obie strony, tak Wiśniowiecka, jak i Zdzisław, zadeklarowały przystąpienie do negocjacji. Udał się na nie z obozu królewskiego także i Stanisław Koniecpolski, nie informując o niczym Sobieskiego, co z kolei wywołało jego wielkie oburzenie[15]. Jednak w tym samym czasie Zamoyscy próbowali wszelkimi sposobami odciągnąć ludzi od Wiśniowieckiej. Wysyłano posłów m.in. do najbliższego współpracownika Gryzeldy, Hieronima Żaboklickiego, żeby się nie wtrącał w spór (w domyśle: pozostawił księżnę samą sobie), czy przekonywano znaczniejszych mieszczan zamojskich do poparcia, ale bez efektu – większość nadal opowiadała się za Wiśniowiecką, zbudowana przez Tomasza i rozwijana przez Jana sieć powiązań działała, a Zamoyscy byli w niej ciałem obcym. Oprócz mieszkańców Zamościa starali się oni również przekupywać służbę księżnej, czym jawnie i bez zahamowań chwalił się Rudomiczowi kasztelan czernihowski. Wskutek tego prywatną korespondencję Gryzeldy ze Stanisławem Koniecpolskim mieszczanie zamojscy cytowali sobie przy kielichu, a rektor jeszcze rok później zapisywał skrzętnie w swoim diariuszu[16]. Wskutek tych knowań atmosfera w mieście szybko się zagęściła. Księżna wykazała się daleko posuniętą podejrzliwością, każde najmniejsze uchybienie przeciw niej było skrupulatnie roztrząsane, sprawdzano wszystkich, od patrycjuszy po najniższą służbę, przeglądano także przychodzącą do miasta korespondencję. Podejrzani o konszachty z kasztelanem czernihowskim mieszczanie musieli liczyć się z surowymi konsekwencjami tak, jak to miało miejsce np. w przypadku Bazylego Rudomicza, którego Żaboklicki chciał usunąć z miasta po doniesieniach, że rektor brata się z przeciwnikami księżnej. Tylko wstawiennictwo przyjaciół i biskupa chełmskiego uratowało go przed katastrofą.

Zajazdy zbrojne.

W tej sytuacji zniecierpliwiony Marcin Zamoyski zrobił to, na czym znał się najlepiej – najechał pod koniec października 1665 r. w sześćset szabel dobra ordynackie, paląc je, grabiąc i chcąc przejąć zbrojnie. Dodatkowo zmuszał miejscową ludność do składania przysięgi wierności swojej rodzinie i wypłacania sobie kontrybucji. Ofiarami ataku stały się m.in. Krzeszów, Tomaszów, Tarnogród, Zamch, Szczebrzeszyn, Kraśnik oraz inne mniejsze miejscowości. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Wiśniowiecka wysłała do Zdzisława Zamoyskiego delegację szlachty i duchowieństwa z protestacją, ale ten tylko odpowiedział: Mój syn jako żołnierz dochodzi swoich praw, mnie zaś stąd nie wyciągniecie chyba tylko po związaniu nóg, inaczej nie myślę stąd w żaden sposób ustąpić[17]. Ta arogancja i niedocenienie Gryzeldy miały go słono kosztować w nadchodzących latach. Wobec tak postawionej sprawy na atak wojewodzina ruska odpowiedziała atakiem. Początkowo przewagę mieli Zamoyscy, zwyciężyli nawet kilka potyczek, uzyskali korzystny dla siebie wyrok sądu ziemskiego przemyskiego (i z pewnością jest to tylko przypadek, że sędzią ziemskim przemyskim był wtedy Kasper Wojakowski, którego matka pochodziła z Zamoyskich), a Marcin Zamoyski butnie oświadczył, że może zaprzestać walk pod rękojmią 2 milionów złotych. Z biegiem czasu jednak szala zwycięstwa przechylała się na stronę Wiśniowieckiej. Mieszkańcy ordynacji, zrażeni represjami Zamoyskich, o mało nie pochwycili podstolego lwowskiego w kościele w Tarnogrodzie, dokąd wszedł z 10 towarzyszami, a wyszedł ledwie samotrzeć. Nieprzychylnie nastawieni byli również mieszkańcy Szczebrzeszyna i Tomaszowa. Zamch poddał się wojskom Wiśniowieckiej i to mimo przebywającego tam jednego z synów kasztelana czernihowskiego. Pod koniec grudnia ostatnie oddziały Zamoyskich zostały wygnane z ziem ordynacji, a Marcin Zamoyski poniósł spektakularną klęskę wizerunkową. Atmosfera daleka jednak była od oczyszczenia, a zmęczeni brakiem stabilizacji mieszczanie zamojscy skłonni byli nawet wydać Gryzeldę za mąż za któregoś z jej przeciwników, byleby tylko zapanował spokój[18]. W zimie Wiśniowiecka złożyła na Zamoyskich skargę do trybunału w Lublinie. Ten podjął się rozpatrzenia sprawy zajazdów, ale kwestię ordynacji odesłał na sąd sejmowy.

Przed sejmem.

Jasna opinia przyszła też z Warszawy – kanclerz i król formalnie opowiedzieli się po stronie Zamoyskich[19], choć w istocie dwór nie przestawał zabiegać, żeby dobra zamojskie dostały się Marii Kazimierze. Równocześnie żaden z nich nie potrafił wskazać z czego miałaby się utrzymywać i gdzie miałaby zamieszkać księżna, padały tylko jakieś niejasne, ogólnikowe deklaracje. Gryzeldzie siłą rzeczy został tylko jeden sojusznik – brać szlachecka, pióro zaś okazało się być potężną bronią w jej ręku. Najwyraźniej odziedziczyła po dziadku umiejętność wyczuwania nastrojów szlachty i skutecznego przemawiania, skoro poparcia udzieliło jej sześć sejmików (z dwunastu obradujących), a kolejne dwa wyraziły propozycję, aby dziedzicami ordynacji zostali siostrzeńcy Jana Zamoyskiego, Michał Wiśniowiecki i Stanisław Koniecpolski. Księżna jednak nie była pewna wygranej – kiedy w marcu zjawiły się przed jej obliczem siostry Wyhowskie z prośbą o wsparcie, Gryzelda odmówiła im, mówiąc, że sama nie wie, czy nie będzie musiała się z Zamościa wyprowadzić[20].

Pierwszy sejm 1666 roku.

Sprawa dziedziczenia ordynacji położyła się cieniem na obradach nadchodzącego sejmu. Zamiast zająć się istotnymi dla państwa problemami, posłowie roztrząsali kwestie podziału prywatnego majątku. A mieli co roztrząsać, bo najpierw trzeba było się w ogóle zorientować w rodzaju majątków po Janie Zamoyskim. Pierwszą kategorię stanowiła sama ordynacja, założona przez hetmana. Kolejna grupa to dobra należące do starszej linii Zamoyskich, ale niewchodzące w skład ordynacji (tzw. dobra ojczyste). Ostatnią kategorię stanowiły majątki po Ostrogskich – matce Katarzynie i zmarłej bezpotomnie ciotce Annie Alozji Chodkiewiczowej, podzielone po jej śmierci pomiędzy Zamoyskich i Lubomirskich.

W świetle prawa sprawa powinna być rozwiązana w sposób następujący: Zamość wraz z ordynacją powinni otrzymać Zamoyscy, pozostałe dobra powinny przypaść Gryzeldzie i Stanisławowi Koniecpolskiemu, a Maria Kazimiera powinna otrzymać w użytkowanie majątki, z których zysk pozwoliłby odzyskać kwoty zapisane jej przez Jana Zamoyskiego w czasie trwania ich małżeństwa. Niestety, każda ze stron chciała zagarnąć wszystko. Gryzelda uważała, że dobra należą się jej za zasługi przodków i męża położone w służbie Rzeczypospolitej oraz jako rekompensata za Zadnieprze, bezpowrotnie już utracone na rzecz Rosji, a myśl, że ukochany Zamość wraz z jej domem rodzinnym miałby się znaleźć w obcych rękach, była dla księżnej nie do przyjęcia. Zamoyscy chcieli przynajmniej ordynacji tak, jak zaplanował to kanclerz Jan Zamoyski, a Maria Kazimiera uważała dobra zamojskie za własne z tytułu bycia żoną trzeciego ordynata.

Obrady sejmowe zdominowały przepychanki pomiędzy stronnictwami, a posłowie zamiast obradować, jak ratować kraj przed wojną domową i wypracowywać zgodę, wykorzystywali sprawę ordynacji do porachunków pomiędzy dworem a Jerzym Lubomirskim. Jan Kazimierz w sposób jawny opowiedział się po jednej ze stron (Zamoyskich), w ukryciu popierał drugą (Sobieskich), trudno więc nazwać go bezstronnym sędzią. Wykorzystywali to zwolennicy Lubomirskiego, stając się naturalnymi sprzymierzeńcami księżnej[21]. Ostatecznie król, nie mogąc orzec po swojej myśli (bo Wiśniowiecka cieszyła się zbyt dużym poparciem szlachty i wyrok inny niż korzystny dla niej spowodowałby sprzeciw) i nie chcąc dopuścić do zerwania obrad (co i tak się nie udało), zdecydował się odłożyć sprawę do następnego sejmu. W ten sposób, pośrednio dzięki Jerzemu Lubomirskiemu, księżna uzyskała przewagę nad resztą spadkobierców, a sprawa położyła się cieniem na obradach kolejnych sejmów przez najbliższe osiem lat.

Wyrok Trybunału Koronnego.

Latem tego samego roku Trybunał Koronny rozstrzygnął sprawę z Sobieskimi na niekorzyść Wiśniowieckiej, ale kasztelan czernihowski otrzymał wyrok za najazdy na dobra ordynackie skazujący go na odsiedzenie w wieży roku i sześciu tygodni oraz na zapłatę tysiąca grzywien srebra zaraz po wyjściu na wolność, Marcin Zamoyski zaś został obłożony infamią. Gryzelda zgodziła się na darowanie kary więzienia (oprócz grzywny) pod warunkiem, że Zamoyscy przystąpią do negocjacji i będą skłonni załatwić sprawę polubownie. Sprawę dziedziczenia zaś znów odesłano do rozstrzygnięcia przez sąd sejmowy. W ten sposób księżna miała w garści swoich najpoważniejszych oponentów. Po wielu trudach udało się jej utrzymać przejęte majątki i faktyczną władzę nad ordynacją. Stan ten chyba uznano za stały, bo w diariuszu Rudomicza od marca 1666 r. Gryzelda coraz częściej zaczyna być tytułowana nie illustrissima ducissa, lecz illustrissima ducissa nostra [podkr. J.B.].

Wojna piórem.

Zamoyscy, mając związane ręce, mogli jedynie próbować odwoływać się do sejmików, ale było już za późno. Zajazd na dobra ordynackie i skazujący wyrok trybunału nastawiły do nich szlachtę bardzo negatywnie. Ich listy nie spotykały się ze zrozumieniem, nie mieli też daru przekonywania. Próbkę ich pism można znaleźć w AGAD 2739 (s. 60-62 skan 62-65). Jeśli wszystkie były wyrażone w podobnym tonie, to nic dziwnego, że jeden z późniejszych listów Zdzisława określono jako superbe et arroganter [pysznie i zuchwale] pisany[22]. Nie omieszkała tego wykorzystać Gryzelda – puściła dodatkowo w ruch machinę agitacji i propagandy. Na rzecz księżnej pracował już sztab ludzi: prawnicy przygotowywali analizy, zamojscy akademicy tworzyli pisma propagandowe przeciwko zasadom dziedziczenia ordynacji (jak np. wierszowany utwór znaleziony przez prof. Wiśniewską w Bibliotece Czartoryskich[23]), a sama Wiśniowiecka prowadziła szeroką korespondencję z możnymi prosząc o poparcie i przedstawiając swoją sytuację. Przygotowano również polskie tłumaczenie statutu ordynacji (wbrew opinii sędziego lubelskiego Jerzego Szornela), aby każdy nawet mniej zorientowany szlachcic mógł zapoznać się z jej zasadami. Księżna nie opuszczała żadnego sejmu i skrzętnie dbała o swoje sprawy, jak to się działo np. w 1668 r. Wyjechała wtedy do Warszawy na całe trzy miesiące i pilnowała swoich interesów w czasie sejmu z taką zapobiegliwością, że aż skarżył się na to żonie Sobieski w swoich listach[24]. Gryzelda starała się też pozyskać nowych stronników dla swojej sprawy – wtedy np. po raz pierwszy zaprosiła na obiad Jana Antoniego Chrapowickiego. Godne odnotowania jest, że od 1668 r. temat dziedziczenia ordynacji niemal znika z pamiętnika Rudomicza, co odzwierciedla nastroje panujące wśród mieszczan zamojskich – najwyraźniej uznano, że faktyczną panią dziedziczną jest księżna.

Przed elekcją.

Sprawa odżyła po raz kolejny w 1669 r. przed sejmem elekcyjnym. Wiśniowiecka swoim zwyczajem obesłała sejmiki listami z prośbą o poparcie jej sprawy ze względu na zasługi jej rodziny i męża. Tym razem efekt przeszedł jej najśmielsze oczekiwanie. Ordynacji wprawdzie nie otrzymała, ale szlachta postanowiła w inny sposób wynagrodzić jej rodzinie straty poniesione w służbie ojczyzny. Na nic zdałyby się przecież zabiegi podkanclerzego Olszowskiego, gdyby Gryzelda wytrwale nie upomniała się o wynagrodzenie zasług swojej rodziny przez ostatnie trzy lata. Można śmiało stwierdzić, że gdyby nie sprawa ordynacji zamojskiej i wcześniejszego niesprawiedliwego traktowania księżnej, to Michał mógłby jedynie pomarzyć o poparciu, jakie uzyskał w czasie elekcji. W dużej mierze to właśnie jej listy i nieustanne upominanie się o wsparcie u braci szlacheckiej sprawiły, że na głowie księcia Wiśniowieckiego znalazła się korona Rzeczypospolitej.

Wybór Michała na króla jednak skomplikował sytuację obu stron. Zamoyscy, oburzeni decyzją zgromadzenia szlacheckiego, domagali się przyznania sobie ordynacji już na sejmie elekcyjnym pod groźbą jego zerwania, czym jeszcze bardziej zrazili do siebie i tak już niechętny im ogół szlachecki. Księżna zaś, mimo że mogła się spodziewać korzystnego dla siebie wyniku sądu sejmowego, musiała odpuścić, żeby nie zaszkodzić synowi. W związku z tym zaproponowała Zamoyskim na sejmie elekcyjnym, a później koronacyjnym kompromis, w wyniku którego ordynacja uległaby podziałowi i otrzymaliby oni klucz kraśnicki i 70 tys. w gotówce. Jednak ta propozycja została zdecydowanie odrzucona przez kasztelana czernihowskiego. Konsekwentnie domagał się on całości dóbr ordynackich.

Matka królewska.

Sprawa dziedziczenia ordynacji była wykorzystywana przez stronnictwo malkontentów do rozpraw z Michałem, tym bardziej, że Marcin Zamoyski, zostawszy po śmierci ojca w 1670 r. głównym pretendentem do jej objęcia i szukając sprzymierzeńców, ciążył ku Janowi Sobieskiemu. Tymczasem jednak, mimo że Wiśniowiecka cieszyła się niesłabnącym poparciem sejmików, kolejne sejmy, aby nie zaogniać i tak już złej sytuacji, odkładały ją do następnych obrad[25]. Wskutek tego księżna nie oddała rodzinnego majątku aż do swojej śmierci w 1672 r. W jej testamencie ta sprawa zajmuje poczesne miejsce – prosi tak syna, jak i siostrzeńca, aby nie dopuścili Zamoyskich do dziedziczenia.

Michał jednak, aby załagodzić nastroje i usunąć wreszcie przedmiot sporu, zrzekł się swojej części na rzecz Marcina krótko po śmierci Gryzeldy, a w testamencie zlecił przyznanie jej Zamoyskim, co też nastąpiło w 1674 r. Ta wcale nieoczywista decyzja króla była wyrazem politycznej mądrości i troski o dobrostan państwa. Michał, uwolniony już od poczucia odpowiedzialności za matkę, przewidywał, że po jego śmierci Dymitr Wiśniowiecki, jako spadkobierca jego majętności, połączy siły z zięciem i nie odpuści Zamoyskim, a wtedy zamrożona za życia Gryzeldy rozgrywka łatwo mogłaby przyczynić się do jeszcze większego chaosu w państwie i przerodzić się w konflikt zbrojny.

DETALE ORMIAŃSKA RYNEK W 228a
Herb Stanisława Koniecpolskiego na froncie kamienicy Jana Wilczka / zdjęcie dzięki uprzejmości p. A. Kędziory

Lata 1672-1674

Jednak Stanisław Koniecpolski dopiero po dwóch latach zgodził się ustąpić z dóbr zamojskich Marcinowi, zatrzymując tylko w dożywotnim użytkowaniu klucz krzeszowski i tarnogrodzki oraz rezydencję w Zwierzyńcu[26]. Zabrał też z zamku zamojskiego wszystkie dobra ruchome, co jednak nie było żadną grabieżą, jak to się określa w starszych opracowaniach, gdyż zgodnie z prawem należały mu się one jako ostatniemu spadkobiercy starszej linii ordynackiej. Wartościowe zaś dzieła z biblioteki zamkowej trafiły do Akademii zgodnie z ostatnią wolą Gryzeldy w maju 1674 r., a rok później cały księgozbiór skatalogował Adrian Krobski. Oprócz dóbr ruchomych za Koniecpolskim pociągnęła niemała liczba dotychczasowych klientów Zamoyskich. Był on powszechnie uważany za prawowitego dziedzica, co znalazło swój wyraz, np. w testamencie Hieronima Żaboklickiego, czy na froncie kamienicy rajcy Jana Wilczka[27].

Śmierć Wiśniowieckiej negatywnie wpłynęła na stan dóbr ordynackich. W czerwcu 1672 r. Zamość zniszczony został przez jeden z większych pożarów, a później ordynację spustoszyły stacjonujące tu oddziały Chanenki.

Wyjaśnienia wymaga też kwestia zadłużenia, obliczanego na kilkaset tysięcy złotych, jakie wraz z ordynacją odziedziczył Marcin Zamoyski. Ogromne długi na swoich majątkach zaciągnął już Jan Sobiepan. W swoim testamencie jako główną przyczynę złego stanu swoich finansów podaje on „calamitas ojczyzny”, czyli powstanie Chmielnickiego i potop szwedzki. Ponieważ istnieje wiele opracowań tych tematów, nie trzeba szczegółowo wyjaśniać, jak zgubne dla gospodarki i demografii Rzeczypospolitej były te wydarzenia. Do tego dodać należy wystawny, zwłaszcza w czasach kawalerskich, tryb życia trzeciego ordynata i utrzymanie prywatnych oddziałów wojskowych. Śmiem również przypuszczać, że to właśnie Jan Zamoyski wziął na siebie spłatę większości zobowiązań finansowych zaciągniętych przez Jeremiego Wiśniowieckiego. Zachowane źródła nie wskazują, żeby Gryzelda była w stanie samodzielnie spłacić tak wielkie kwoty liczące tysiące złotych, zwłaszcza, że nie miała nawet pieniędzy nawet na to, żeby przyodziać dwór w żałobę. Nie ma jednak też źródeł wskazujących, że księżna była pozywana za niespłacanie długów, nie zapadł w tej kwestii żaden wyrok, zatem wierzyciele musieli zostać w jakiś sposób usatysfakcjonowani. Prawdopodobnie były to właśnie arendy dóbr Zamoyskiego lub gotowizna z jego skarbca. Sytuacja finansowa trzeciego ordynata uległa znaczącemu pogorszeniu z powodu wojny ze Szwecją, a że później spustoszony kraj bardzo powoli podnosił się ze zniszczeń, więc i Zamoyskiemu trudno było odrobić straty, zwłaszcza, że w międzyczasie miał własne wydatki, głównie na wojsko (m.in. płacił żołd wojsku kwarcianemu z własnej szkatuły) i na żonę, która potrafiła roztrwonić w czasie jednego wyjazdu do stolicy roczny dochód z wioski. Wierzyciele jednak nie niepokoili Zamoyskiego, gdyż należności odbierali sobie właśnie przez dzierżawienie jego dóbr. Ta sama sytuacja miała miejsce, gdy władzę nad majątkami przejęła Gryzelda, a potem Stanisław Koniecpolski. Wspomina o tym Wiśniowiecka w liście do Bogusława Radziwiłła, gdzie jednym z argumentów jest właśnie fakt, że klienci Zamoyskich poniosą straty finansowe przy okazji zmiany ordynata (list dostępny tu). Wydaje się, że już sama osoba z rodziny Tomasza Zamoyskiego była gwarantem odzyskania pieniędzy. Jednak, gdy władza przeszła w ręce Marcina, który już w 1665 r. dał się poznać ze złej strony, m. in. nakładając kontrybucje na ordynackie miasta, wszystko się zmieniło i wielu wierzycieli zażądało zwrotu pożyczonych pieniędzy, bo nie mieli żadnej gwarancji, że podstoli lwowski utrzyma ich na arendach i pozwoli odrobić sobie pożyczone kwoty. Stąd wzięły się te długi, które musiał zwrócić czwarty ordynat.


[1] Więcej na ten temat w monografii Pawła Tyszki o Barbarze z Tarnowskich Zamoyskiej.

[2] Ta informacja dobitnie świadczy o tym, że nie był ubogim szlachetką

[3] Stało się to wg M. Groszkowskiego w kwietniu 1665 r.

[4] W obliczu tych faktów nie do obrony są teorie o dobrym, biednym Marcinie ograbionym z należnego majątku przez potężną magnatkę. Uzasadnienia nie mają też próby bagatelizowania przywar Zamoyskiego, jakie można znaleźć w starszych opracowaniach o czwartym ordynacie. Także M. Groszkowski w swoim opracowaniu wyraźnie staje po jego stronie, próbując karkołomnie tłumaczyć jego postępowanie, np. faktem, że to Jan Sobiepan „wskazywał kierunek” postępowania swojemu następcy wyznaczając Lubomirskiego jako jednego z egzekutorów testamentu (powstałego w kwietniu 1665 r.!), którego to testamentu Marcin Zamoyski nie mógł znać z oczywistych względów. Pomija sobie przy tym wygodnie fakt, że Lubomirski był najbliższym kuzynem Jana Sobiepana i Gryzeldy, stosunki z nimi były bardzo dobre, więc był oczywistym wykonawcą ostatniej woli Sobiepana i nie miało to nic wspólnego z polityką, w tej zatem sytuacji szanse Marcina na poparcie jego starań o ordynację przez marszałka były znikome. M. Groszkowski błędnie również zakłada, że testament Sobiepana był skierowany do Zamoyskich z młodszej linii (o tym niżej w przyp. 8).

[5] Zachowała się obszerna korespondencja Jana Zamoyskiego i Zdzisława Zamoyskiego AGAD AZ 439.

[6] Prawdopodobnie tożsamy ze Snitowskim uwzględnionym w testamencie Wiśniowieckiej. Testament Stanisława Koniecpolskiego w: Pamiętniki o Koniecpolskich, Lwów 1842, s. 375-389.

[7] Np. od Emanuela Stefanowicza 6000 zł pod datą 28.08.1660, czy 150 zł (!) 18.04.1664 od samego Rudomicza. Zachował się również kwit wystawiony przez Wiśniowiecką w październiku 1657 r. Janowi Paprockiemu za beczkę wina na kwotę 125 zł, które księżna zobowiązuje się zapłacić na Trzech Króli 1658 r., tj. dopiero dwa miesiące później, prawdopodobnie po otrzymaniu wpływów do szkatuły (AGAD AZ 2752, s. 33, skan 23).

[8] Wydawca testamentów Zamoyskich w przypisie wyjaśnia, że Panowie siestrzeńcy to Zamoyscy z młodszej linii, ale chodzi oczywiście o synów sióstr, czyli Michała Wiśniowieckiego i Stanisława Koniecpolskiego, którzy dziedziczyli wszystkie dobra po Janie Zamoyskim niewchodzące w skład ordynacji, por. Testamenty Jana, Tomasza i Jana „Sobiepana” Zamoyskich, wyd. W. Kaczorowski, Opole 2007, s. 95.

[9] Tamże.

[10] Absolutnie nie zgadzam się z opinią M. Groszkowskiego, że rywalizacja rozpoczęła się już w marcu. Pomijając kwestię nieczytelnej daty w liście, to Zamoyski był w tym czasie w na tyle dobrej kondycji, że planował rozstrzygać sprawy pomiędzy mieszczanami zamojskimi pod koniec miesiąca, więc ciężko wyobrazić sobie sytuację, że pozwala siostrze i siostrzeńcowi do spółki ze swoimi oficjalistami przejąć kontrolę nad dobrami. Poza tym przejmowanie dóbr przez rodzinę nie pozostałoby bez reakcji ze strony Marii Kazimiery, nawet jeśli ta przebywała w Warszawie.   

[11] Wbrew anonimowemu świadectwu (AGAD AZ 439, s. 31–32) w Zamościu w tym czasie nie było starosty radomskiego – znika on z diariusza Rudomicza pod koniec 1664 r., a w 1665 r. pojawia się u boku Jerzego Lubomirskiego. Podlodowski utrzymywał jednak dobre stosunki z Gryzeldą, reprezentował jej interesy na sejmie w 1666 r., a od Michała uzyskał w 1671 r. urząd kasztelana kijowskiego.

[12] AGAD AZ 455, s. 5. Data roczna listu jest dość nieczytelna, ale wzmianka o śmierci wojewody sandomierskiego nie pozostawia wątpliwości, że chodzi o rok 1665.

[13] Formalnie ordynację powinien objąć Stefan jako najstarszy syn najstarszego syna. Może z tego powodu Zdzisław nie śpieszył się zgłaszać pretensje do majątku po Janie Zamoyskim, mimo ponaglającego go listu (AGAD AZ 439, s. 31-32), który zdaniem M. Groszkowskiego miał być wysłany już dwa miesiące wcześniej. 

[14] Rudomicz, Efemeros…, t. 2, s. 25.

[15] List do żony z dn. 18 VIII 1665.

[16] Pod datą 03 III 1666.

[17] 26 X 1665

[18] Rudomicz dn. 10 I 1666.

[19] Rudomicz dn. 22 I 1666 i 02 III 1666.

[20] Rudomicz dn. 27 III 1666.

[21] Sama Wiśniowiecka nie powinna być określana jako zwolenniczka Lubomirskiego, ponieważ, mimo serdecznych więzów nie tylko rodzinnych z marszałkiem, nie oddała twierdzy pod jego komendę. Gdyby to nastąpiło, rokosz mógłby zakończyć się zupełnie inaczej. Tymczasem Rudomicz wprost pisze, że księżna wysłała do Lubomirskiego list z prośbą, by omijał Zamość (12 VII 1665), na co on chętnie się zgodził. Mam wrażenie, że decyzja króla o odłożeniu sprawy przedstawiona została przez M. Groszkowskiego jako wyraz mądrości politycznej Jana Kazimierza, który zamierzał ratować państwo przed wojną domową. Jednak osobiście sądzę, że monarsze chodziło raczej o to, żeby roztrwonić poparcie szlachty, jakie uzyskała księżna, i znaleźć sposób na przekazanie ordynacji Sobieskim (np. rękami Trybunału Koronnego).

[22] Akta sejmikowe województw poznańskiego i kaliskiego. Lata 1668-1675. Wyd. M. Zwierzykowski, R. Kołodziej, A. Kamieński, Poznań 2018, s. 228.

[23] Wiśniewska H., Ludzie i zdarzenia w barokowym Zamościu, Lublin 1996, s. 120-121.

[24] Np. list z dn. 7 V 1668.

[25] Król nie był w stanie wydać wyroku, który by mu nie zaszkodził. Gdyby przyznał ordynację Zamoyskim, zostałby skrytykowany za lekceważenie matki. Gdyby przyznał ordynację matce i kuzynowi, zarzucono by mu stronniczość i promowanie swoich.

[26] Dokumentacja związana z ordynacją: AGAD AZ 2379.

[27] Współcześni badacze dziejów Zamościa w większości zdają się nie rozumieć, jak dalece sięgało przywiązanie do konkretnej rodziny, a nie do nazwiska Zamoyskich. Dla ludzi tamtego czasu samo nazwisko (nawet jeśli noszące je osoby posiadały usankcjonowane prawnie prawa do majątku) nie znaczyło nic wobec więzów krwi i faktu, że Koniecpolski był ostatnim żyjącym wnukiem Tomasza Zamoyskiego, synem Joanny, którą wielu dobrze jeszcze pamiętało.