Artykuł jest zaledwie ogólnym zarysem i wymaga dopracowania.
Jakub i Teofila
Jakub Sobieski był ściśle związany zarówno z rodziną Zamoyskich, jak i Wiśniowieckich. Poprzez małżeństwo z Marianną Wiśniowiecką został zięciem Konstantego, którego siostra Anna z kolei była żoną Jana Zamoyskiego (nie kanclerza, lecz strażnika koronnego, członka młodszej linii rodu, zm. w 1619 r.). Więzy serdecznej przyjaźni przez całe życie łączyły go również z Tomaszem Zamoyskim. Sobieski uświetniał niemal wszystkie uroczystości rodzinne swoimi mowami – przemawiał na pogrzebach Anny Ostrogskiej, Tomasza Zamoyskiego oraz Aleksandra, Jerzego i Konstantego Wiśniowieckich. Występował jako sygnatariusz intercyzy ślubnej Gryzeldy i Jeremiego, przemawiał w imieniu Katarzyny Zamoyskiej na ich zaręczynach, ślubie i przenosinach, a także na ślubie Teofili Wiśniowieckiej, przyrodniej siostry swojej pierwszej żony, z Piotrem Szyszkowskim. Jednak wkrótce dobre dotąd stosunki zepsuły się z nieznanej przyczyny. Nie wiadomo, czy jakąś rolę odegrało tu kolejne podwójne nadanie ziem na Zadnieprzu dla Wiśniowieckiego i Żółkiewskiego, po którym odziedziczyła je druga żona Jakuba, Teofila z Daniłowiczów, czy jakiś inny czynnik. Faktem jest, że na pogrzebie Katarzyny Zamoyskiej w listopadzie 1642 r. Sobieski senior już nie wygłasza przemowy, choć jest obecny, wita w imieniu gospodarza przybyłych żałobników i podpisuje jako świadek i opiekun intercyzę ślubną Joanny Zamoyskiej i Aleksandra Koniecpolskiego.
Nie ulega wątpliwości, że sympatii męża do Wiśniowieckich i Zamoyskich nie podzielała jego druga żona, Teofila z Daniłowiczów. Odziedziczyła ona po Żółkiewskich nadanie królewskie na Śleporod i Horoszyn na Zadnieprzu (ok. 1630 r. łącznie 4 dymy[1]), które faktycznie pozostawały w rękach Jeremiego Wiśniowieckiego jako właściciela całego dorzecza Suły. Podwójne nadanie tego samego gruntu hetmanowi Żółkiewskiemu i Wiśniowieckim trwale wpłynęło na ochłodzenie stosunków pomiędzy obiema rodzinami, gdyż mimo usilnych prób przez niemal pięćdziesiąt lat nie udało się ostatecznie rozstrzygnąć tego sporu i znalazł on swój wyraz nawet jeszcze w 1668 r., kiedy to carscy posłowie przywieźli rekompensatę finansową za zabrane ziemie. Do całkowitego zepsucia stosunków doszło po pamiętnym skandalu z udziałem Dymitra i Katarzyny, kiedy rozeźlona Teofila absolutnie nie zgodziła się na małżeństwo ciężarnej córki z głównym sprawcą całego zamieszania.
Jan Zamoyski się żeni
Ślub trzeciego ordynata z Marią Kazimierą d’Arquien był bez wątpienia jedną wielką pomyłką. Pan młody prowadził dotąd hulaszczy tryb życia, a przysłowiowe wino, kobiety i śpiew stanowiły jego kwintesencję. W Zamościu funkcję gospodyni pełniła Gryzelda i wszystko mogłoby tak pozostać, gdyby nie fakt, że Zamoyski nie mógł przekazać całego majątku siostrzeńcom i musiał powołać na świat męskiego potomka, aby ordynacja nie przeszła w ręce młodszej linii rodu. Po pewnych perypetiach trzeci ordynat zdecydował się na dwórkę królowej, Marię Kazimierę d’Arquien de la Grange, pannę co prawda szlachetnego pochodzenia, ale ubogą. Jej uposażenie, jak na magnackie standardy, brzmiało jak żart[2]. Dlaczego Maria Kazimiera zdecydowała się poślubić Zamoyskiego? Zapewne dużą rolę odegrała tu decyzja królowej, która chciała nagrodzić wiernego poddanego Jana Kazimierza nie tylko urzędem wojewody sandomierskiego, ale i ręką swojej faworytki, a w konsekwencji rozbudować swój obóz polityczny. Młodej Francuzce imponowało również pochodzenie przyszłego męża, a zwłaszcza fakt, że jego matka wywodziła się z książąt Ostrogskich. Przez całe małżeństwo konsekwentnie tytułowała go księciem, chociaż oczywiście taki tytuł mu nie przysługiwał[3]. Ponadto nie bez znaczenia była zamożność sypiącego klejnotami na prawo i lewo narzeczonego, który w tamtym czasie był najlepszą partią w Rzeczpospolitej. Pod względem posiadanych dóbr ziemskich równać się z nim mogli tylko krewni – Aleksander Koniecpolski, rodzina Dominika Ostrogskiego – Zasławskiego, ewentualnie Lubomirscy (ale wszyscy trzej razem). Warunki transakcji były jasne dla obu stron – ona rodzi tak wyczekiwanego syna, on w zamian obsypuje ją bogactwem. Życie jednak napisało inny scenariusz.
Proza życia małżeńskiego
Zanim panna d’Arquien wyszła za mąż, poznała przystojnego Jana Sobieskiego. Był on jednak wyraźnie mniej zamożny i zdecydowanie bardziej oszczędny niż Zamoyski, nie był też na razie potrzebny królowej, nie miał więc zbyt wielkich szans u Marii Kazimiery. Najwyraźniej jednak dziewczyna uznała, że jest podatny na jej wdzięki, bo nawet już jako mężatka nieproszona uporczywie upominała się o jego uwagę, zarzucając go listami, w których nierzadko dzieliła się bardzo intymnymi szczegółami pożycia małżeńskiego z Zamoyskim. Z początku Sobieski nie był zainteresowany, ale wojewodzina umiejętnie go rozegrała. Stosując manipulację, szantaż emocjonalny i francuskie romanse doprowadziła humorzastego bawidamka prosto pod swój pantofel.
Tymczasem małżeństwo okazało się rozczarowaniem zarówno dla ordynatowej, jak i jej męża. Maria Kazimiera sądziła, że będzie mogła rozporządzać wszystkimi dobrami Zamoyskiego według własnego uznania. Co więcej, zachęcona przed ślubem hojnością ordynata, uważała chyba, że zasoby jego są znacznie większe niż były w istocie. Jakież było więc jej zdziwienie i rozczarowanie, gdy okazało się, że musi o wszystko prosić nie tylko męża[4], ale i jego oficjalistów. A tych zdążyła już do siebie zrazić. Wychowana częściowo we Francji faworytka królowej nie rozumiała zawiłych zależności niemal rodzinnych, jakie wytworzyły się w ordynacji zamojskiej pomiędzy ordynatem a jego klientelą i traktowała dworzan męża po prostu jak zwykłą służbę[5], w dodatku czyhającą na jego (a teraz i jej) majątek. Taka postawa musiała spotkać się z niechęcią. Większość z nich była od niej sporo starsza i zamożniejsza, pełniła też różnorodne funkcje urzędnicze czy to na dworze zamojskim, czy ziemskie lub miała za sobą służbę wojskową. Z pewnością nie mogło się więc spodobać ludziom, których księżna Wiśniowiecka i Zamoyski tytułowali przyjaciółmi, że jakaś uboga panienka podejrzanej proweniencji (ciągnęły się za nią plotki, że jest nieślubną córką Marii Ludwiki, które, choć zdementowane, pozostawiły za sobą pewien niesmak, zwłaszcza na prowincji) próbowała rozstawiać ich po kątach jak dzieci i nie okazywała szacunku należnego choćby za długoletnią i wierną służbę. Młodej ordynatowej udało się nawet rozdrażnić spokojnego zwykle Antoniego Wacławowicza, który jawnie lekceważył rozkazy Zamoyskiej, za co dostawał w zamian pełne wyrzutów listy. Ton pouczeń, pretensji i żądań wybrzmiewał również z listów Marii Kazimiery do męża[6]. Nasiliły się one zwłaszcza w ciąży, gdy wyrażała oczekiwanie, że małżonek rzuci wszystko (bynajmniej nie chodziło jej o uczty i wesołą kompanię) i popędzi do niej. Gdy zaś jej nie słuchał, to starała się wzbudzić w nim poczucie winy za jej potencjalną śmierć w połogu. Może i takie oczekiwanie nie byłoby przesadą w czasie pokoju, ale nie wolno zapominać, że trwała wojna, a Zamoyski był poważnie zaangażowany w działania przeciw Szwedom i Rakoczemu, a później w organizację wypłat zaległego żołdu, który zresztą wyłożył z prywatnej szkatuły. Tym bardziej dziwi postawa królowej, która, niczym zła teściowa, jawnie wtrącała się w pożycie Zamoyskich i, nie bacząc na zaangażowanie trzeciego ordynata w sprawy państwa, również próbowała wymusić na nim posłuszeństwo żonie, narażając go tym samym na ośmieszenie. Nic dziwnego, że Zamoyski chcąc uniknąć konfrontacji zarówno z połowicą, jak i z jej opiekunką, wycofał się w sprawy państwa i ignorował obie panie na tyle, na ile się dało. Pewnie gdyby Maria Kazimiera urodziła zdrowego syna, jej pozycja w domu męża poszybowałaby w górę, jednak ku ubolewaniu wszystkich nie dość, że urodziła córkę, to jeszcze dziewczynka zmarła miesiąc po narodzeniu.
Dwie panie w Zamościu
Stosunki księżnej Wiśniowieckiej z bratową wbrew okolicznościom układały się poprawnie. Panie kazały się regularnie pozdrawiać w listach i zgodnie dzieliły między siebie komnaty zamojskiego zamku. Każda prowadziła swój własny dwór, a Gryzelda bez najmniejszego problemu ustąpiła pierwszeństwa młodziutkiej pani Zamoyskiej, która przecież mogłaby być jej córką. Księżna wprowadzała bratową też w sekrety zarządzania majątkiem i podbudowywała autorytet swoją obecnością, bo chyba tak należy tłumaczyć sobie wspólną wizytę pań w Płoskiem, zapisanym żonie przez Zamoyskiego. Gryzelda pojechała tam sama, bez swojego dworu, który został w Zamościu. W sferze domysłów pozostaje, w jaki sposób się komunikowały. Znajomość polskiego pani Zamoyskiej była na bardzo niskim poziomie. Kwestią otwartą pozostaje, czy Wiśniowiecka znała francuski. Utrzymywała co prawda serdecznie stosunki z Klarą Pacową, ale również nie wiadomo, w jakim języku się porozumiewały. Nie zachował się żaden dokument, który mógłby rzucić światło na tę kwestię, choć wiadomo ze słów samej Marii Kazimiery, że w późniejszym czasie księżna pisywała do niej do Francji. Musiała to być dość regularna, szczera i mimo wszystko przyjazna korespondencja, bo w listach Zamoyskiej do Sobieskiego pobrzmiewał żal do Gryzeldy, że nie donosiła jej niczego na temat kwestii finansowych, o które wojewodzina sandomierska spierała się z mężem[7]. Maria Kazimiera przypuszczała, że Wiśniowiecką powstrzymywał wstyd, ale zdaje się, że księżna, w przeciwieństwie do Ludwiki Marii, po prostu wolała się nie mieszać w sprawy małżeńskie i skupiała się najpewniej na informacjach o małej Kasi, która pozostawała pod jej opieką.
Kolejną ciążę, w którą zaszła wiosną 1660 r., młoda ordynatowa znosiła źle. Efektem tego są dramatyczne listy tym razem do Sobieskiego o tym, że nie chce wracać do Zamościa, bo z pewnością umrze przy porodzie lub słudzy Zamoyskiego zabiorą jej dziecko (!), z prawdą minęła się nawet podając chorążemu termin rozwiązania. Oznajmia bowiem w liście z datą 7 października, że do porodu zostały tylko trzy tygodnie, podczas gdy były to dwa miesiące[8]. Za wszelką cenę kreuje się na uciśnioną heroinę francuskiego romansu, którą spotykają wszelkie możliwe nieszczęścia. Dziwi tylko, że twardo stąpający po ziemi Sobieski w takie bzdury wierzył.
Gdy wreszcie w grudniu 1660 r. Maria Kazimiera urodziła kolejną córkę, to, wbrew obawom, została otoczona najlepszą możliwą opieką właśnie przez Gryzeldę, która zorganizowała jeszcze tego samego dnia pośpieszny chrzest słabiutkiej bratanicy i napisała do brata list z prośbą o życzliwe przyjęcie niepożądanej dla ordynacji dziewczynki[9]. W podtekście można się dopatrzyć chęci zaoszczędzenia przykrości bratowej ze strony małżonka, niezadowolonego z takiego obrotu sprawy. Zapewne księżna nie chciała też, żeby bratanica przez resztę życia odczuwała rozczarowanie ojca. Fakt, że pisała to ona, również pierworodna córka ordynacka, a przecież ojcowska ulubienica, z pewnością nie pozostawał bez znaczenia dla Zamoyskiego. Sprawa musiała być poważna, bo widać, że Gryzelda zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby pozytywnie nastawić brata do dziecka i żony. Córka otrzymuje imiona Katarzyna Barbara (po ich matce i babce)[10], a w liście księżna wprost apeluje o dobre przyjęcie dziewczynki przez ojca, podając jako argument nawet fakt, że przyszła na świat w ich rodzinnym domu (Jakaż to różnica w porównaniu z listem Tomasza o narodzinach Gryzeldy!). Dzieckiem zaopiekowano się na tyle dobrze, że jako jedyne z potomstwa państwa Zamoyskich przeżyło kolejne dwa lata. Niemały był w tym udział Wiśniowieckiej, gdyż to pod jej opiekę trafiała dziewczynka za każdym razem, gdy rodzice wyjeżdżali. Księżna dostarczała im wtedy informacji o jej zdrowiu i postępach[11]. Kiedy wojewodzina sandomierska wybierała się do Francji kilka miesięcy później, zostawiła córkę właśnie pod opieką Gryzeldy, choć nie wiadomo, czy chętnie, bo miała też pomysł, żeby wysłać roczne dziecko na dwór królewski. Sprzeciwił się temu jednak Zamoyski i dziewczynka ostatecznie została w domu pod opieką ciotki, która potem pisywała do Zamoyskiej donosząc jej zapewne głównie o stanie zdrowia dziecka. Po śmierci małej Kasi w grudniu 1662 r. Wiśniowiecka zniknęła z korespondencji bratowej.
W świetle zachowanych źródeł nie ma dowodów na to, że obie kobiety darzyły się niechęcią w czasie, gdy mieszkały pod jednym dachem. Raczej stwierdzić można, że układało się pomiędzy nimi w miarę dobrze, a księżna ze swej strony starała się wesprzeć młodą ordynatową w jej obowiązkach[12]. Maria Kazimiera nigdy nie skarży się na siostrę męża, a i później po kilku latach pożycia z Sobieskim (i kłótni z Wiśniowiecką) wspomina, że doznała z tego domu wielkie dobrodziejstwa, dla których nie może źle życzyć księżnie[13].
Romans pani Zamoyskiej z Janem Sobieskim
Przez cały ten czas ordynatowa korespondowała z Sobieskim, pisywała mu mocno podkoloryzowane listy o swoich dolach i, dużo więcej, o niedolach, kusiła go, nęciła, trzymała w niepewności. Na początku 1661 r. pożyczyła od Gryzeldy pierścionek, który następnie przekazała Sobieskiemu, aby złotnik zdjął z niego miarę (Po co Marii Kazimierze pierścień w rozmiarze palca księżnej? Czyżby księżna była jednak mniejszych gabarytów niż wskazuje na to zachowany portret?), ale wkrótce chorąży dostał reprymendę, że trzyma go zbyt długo (Pierścionek, o który mnie prosi Księżna Jmć, ponieważ do niej należy, zwróć mi Wć, proszę; to nie jest przecież żadna relikwia, żebyś ją Wć nosił w szkaplerzu. [27 VI 1661]). Ostatecznie chorąży chyba oddał błyskotkę, bo ten temat nie pojawia się więcej w zachowanej korespondencji.
W listach pisanych do Sobieskiego po ślubach u karmelitów księżna otrzymała pseudonim Basetli[14]. W październiku 1661 roku Maria Kazimiera donosiła chorążemu następującą rzecz: (…) jutro Róża [ona sama] wyjeżdża z Basetlą [Gryzeldą], którą Koń [Zamoyski] po raz drugi prosił, żeby pojechała do Werek [prawdopodobnie Lwów] z Esencjami [ona sama], bo trzeba koniecznie, żeby załatwiła różne sprawy, zwłaszcza dla tych ludzi i dla tego Kolca [pokojowa], który sypia w moim pokoju, a który niedługo wychodzi za mąż. Zabawimy w Werkach jak można najkrócej podróżując incognito (…). Z przytoczonego fragmentu wynika, że Wiśniowiecka miała jechać z bratową do Lwowa, by załatwiać różne sprawy dla dworzan zamojskich i kwestie związane ze ślubem dla panny służącej Marysieńki, której ta nie lubiła. Niestety z treści nie wynika, czy Zamoyski prosił siostrę dwukrotnie o jeden wyjazd, czy były to dwa kolejne wyjazdy. Nie wiadomo, jak do sprawy ustosunkowała się sama księżna. Wiadomo, że jej obecność była pewną niedogodnością dla Zamoyskiej, bo nie mogła nocować bez zaproszenia w domu Sobieskiego[15] i musiała się kryć ze swoimi uczuciami.
Próba przejęcia władzy nad majątkiem Zamoyskiego
Nabitą francuskimi romansami głowę pani Zamoyskiej wypełniało coś jeszcze – bezmierna chciwość. Od samego początku patrzyła ona nieprzychylnym okiem na domniemaną rozrzutność męża i zapisy na dobrach czynione na rzecz klientów rodu, a będące w istocie zwrotami pożyczek zaciągniętych przez Zamoyskiego (czego Maria Kazimiera zdawała się nie przyjmować do wiadomości). Od tego zaczęły się pierwsze kłótnie małżeńskie i zniechęcenie zamojskich oficjalistów, którzy niejednokrotnie wspierali ordynata okrągłymi sumami z prywatnej kiesy i właśnie przez arendy dóbr mogli odzyskać długi[16]. Jednocześnie sama starała się wyłudzić od Zamoyskiego jak najwięcej. Już sam zapis kwoty 600 tys. w ramach zawarcia związku był absurdalny, bo zwykle w takich sytuacjach mąż zabezpieczał kwotę posagu żony na własnych majętnościach. Tu nie było takiej sytuacji, gdyż posag Marii Kazimiery pozostawiał wiele do życzenia. Potem doszły roczne dochody ze starostwa kałuskiego i kolejne zapisy uczynione na jej rzecz w trakcie trwania małżeństwa, kiedy jeszcze stosunki układały się w miarę dobrze, oraz bieżące wydatki – liczne stroje, maski weneckie (!), dostęp do rodzinnych klejnotów Zamoyskich[17] i ponad roczny pobyt we Francji, gdzie ordynatowa także nie oszczędzała na wydatkach (np. karoca, meble, obicia, zegarek, portrety dla Sobieskiego). Od samego początku Maria Kazimiera próbowała przejąć stery rządów w ordynacji, która jej zdaniem źle funkcjonowała. Już pod datą 19 sierpnia 1660 r. Rudomicz notuje plotkę od Jakuba Berny, że ordynatowa zamierzała przejąć zarząd nad wszystkimi majętnościami męża i tylko perswazje Żaboklickiego temu zapobiegły[18]. Otrzymała jednak wcześniej już obiecane intraty ze starostwa kałuskiego. Nie była tym usatysfakcjonowana i nie porzuciła tego pomysłu, do którego wróciła dwa lata później.
Niewykluczone, iż to właśnie siostrze Jan Zamoyski zawdzięcza fakt, że plan jego żony, aby przejąć całe jego dobra, poniósł fiasko. Jak podaje Bazyli Rudomicz[19], Maria Kazimiera wykorzystała obecność króla i królowej we Lwowie, aby przekonać męża do zapisania jej wszystkich posiadłości Zamoyskich włącznie z ordynacją. Zdumiewające jest, że zarówno Jan Kazimierz, jak i Maria Ludwika, sankcjonowali tak jawne pogwałcenie prawa obowiązującego w Rzeczypospolitej, ale ich późniejsze postępowanie w sprawie ordynacji zamojskiej tylko potwierdza, że za nic mieli obowiązujące w tej mierze przepisy prawa i obyczaje i że zależało im wyłącznie na przejęciu kontroli nad majątkiem Zamoyskich. Wszystkie formalności były już załatwione, uczestnicy spisku zobowiązani przez parę królewską milczeniem pod karą śmierci, czekano tylko na Zamoyskiego, który miał we Lwowie dokonać zapisu, jednak krewni wojewody sandomierskiego w ostatniej chwili zapobiegli katastrofie. Kim byli? Bez wątpienia mowa tu o księżnej, a nie o bocznej linii Zamoyskich. Pozostawali oni co prawda w kontakcie z trzecim ordynatem, ale wgląd w sprawy na zamojskim dworze miała jedynie Gryzelda i to do niej udałaby się służba, jeśli miałaby jakieś informacje o ordynatowej. Jan Zamoyski słynął z tego, że nie zmieniał zdania, więc jeśli ktoś w ogóle mógłby na niego wpłynąć, to jedynie starsza siostra. Ona zaś ze swej strony nie zamierzała dopuścić do tego, żeby dobra po Ostrogskich[20] wpadły w ręce Marii Kazimiery.
Śmierć Jana Zamoyskiego
Pod koniec marca 1665 r. wojewoda sandomierski na tyle poważnie zachorował, że 2 kwietnia spisał testament. Żonie, która bawiła akurat w Warszawie, poświęcił zaledwie jedno zdanie – wyraził żal, że nie może jej pożegnać. Nie dostała niczego oprócz zapisów na dobrach, które otrzymała w czasie trwania małżeństwa. Nie wiadomo, czy Marii Kazimierze dano znać o złym stanie zdrowia męża, w każdym razie nie kwapiła się z powrotem do Zamościa. Podróż z Warszawy trwała tydzień, więc spokojnie zdążyłaby przyjechać, aby pożegnać się z mężem, gdyby tylko chciała. Co ciekawsze, zawsze tak zapobiegliwa w kwestiach majątkowych, tym razem koncertowo pokpiła sprawę. Najwyraźniej się nie spodziewała, że księżna Wiśniowiecka zgarnie jej cały tak upragniony majątek sprzed nosa. Czemu też nie wzięła pod uwagę roszczeń młodszej linii Zamoyskich? Być może uznała, że poparcie królewskie załatwi sprawę i usunie spód jej nóg wszelkie przeszkody. Jak bardzo się zawiodła, pokazały najbliższe tygodnie.
Jan Zamoyski zmarł 7 kwietnia, a na wieść o tym, mając poparcie królowej, już na początku maja wojewodzina sandomierska wyszła za mąż za Jana Sobieskiego (list Sobieskiego do żony z 6 V 1668: lat trzy jakośmy się z sobą pobrali).
Kolejna próba przejęcia majętności Zamoyskich
Jednakże wieści o pośpiesznym zamążpójściu rozeszły się po kraju lotem błyskawicy i wywołały powszechne oburzenie. Zamoyski bowiem był lubiany przez ogół szlachty i ceniony za zasługi wojenne w czasie potopu i w późniejszych kampaniach. Zajęta ślubem i przekonana, że poparcie pary królewskiej wystarczy, Maria Kazimiera dopiero dwa tygodnie po śmierci wojewody sandomierskiego wysłała swoich przedstawicieli, Jana Różyckiego, prezydenta Trybunału Koronnego (!), i sędziego warszawskiego, Andrzeja Kotowskiego, aby w jej imieniu przejęli majętności. Dobór tak ważnych person miał chyba przydać autorytetu bezprawiu, jakiego chciano dokonać. Ku ubolewaniu Zamoyskiej udało się zająć tylko dwór w Lublinie. W pozostałych majętnościach wysłańcy spotkali się ze zdecydowaną odmową. Radzi nieradzi udali się do Zamościa, dokąd przybyli przed 6 maja. Księżna Wiśniowiecka, owszem, przyjęła ich, ale z pewnością nie spodziewali się takiej odpowiedzi na swoje żądania, jaką usłyszeli. Kiedy Kotowski powołał się na to, że król wziął w opiekę wdowę po wojewodzie sandomierskim, Gryzelda bez ogródek wygarnęła mu, co o tym myśli: Jeśli J. K. Mość ma w opiece wdowę cudzoziemkę jedną p. wojewodzinę Zamoyską, bardziej mieć ma wdowy koronne te, których przodkowie jak na to meritowali i świeżo zeszły rodzony mój, dobrze jest wiadomo J. K. Mści i wszytkim. Riposta nie mogła być celniejsza[21] i z pewnością zawierała w sobie wszystkie żale, jakie wzbierały w księżnej wobec Jana Kazimierza od czasu jego obioru. Gdy zaś posłańcy zażądali rewizji skarbca zamojskiego, księżna oświadczyła, że: ratione rewizjej skarbu tak i nie trzeba, bo go jejmość pani dosyć dobrze zrewidowała i szczyptami prawie przetrząsła. Jeszcze tego samego dnia wysłannicy odjechali opatrzeni jedynie listem Wiśniowieckiej do królowej wyrażonym w podobnie sarkastycznym tonie.
Jeszcze gorsze przywitanie czekało Marię Kazimierę, która na początku czerwca zjawiła się pod murami Zamościa, aby osobiście zająć się swoją schedą. Przybyła otoczona orszakiem dam dworu królowej i z własną strażą, która miała przejąć kontrolę nad miastem. Wiśniowiecka, pomna, jak nowy mąż bratowej potraktował wojewodzinę bełską, Konstancję ze Stanisławskich Koniecpolską (siostrę Michała, ciotkę poetki Anny), gdy przejmował w 1660 r. starostwo stryjskie po Krzysztofie, jej zmarłym mężu[22], kazała zamknąć bramy miasta i wpuściła jedynie wysłannika bratowej, dworzanina królewskiego, Gutowskiego. Manewr ten pozwolił uniknąć pretekstu do niepotrzebnego rozlewu krwi, do którego mogłoby dojść zwłaszcza po wypiciu dużej ilości trunków lub wskutek jakiejś prowokacji, a jednocześnie wskazywał, że Wiśniowiecka wykazuje dobrą wolę, skoro w ogóle rozmawia z wysłannikiem Sobieskiej. Ten zażądał od księżnej, aby wpuściła Marię Kazimierę, która rzekomo przybyła oddać cześć zwłokom zmarłego męża. Riposta Gryzeldy jednak znów była błyskawiczna i celna: Szkoda po śmierci to ficte pokazywać, czego za żywota nie czyniła; która że nas na wesele swoje nie prosiła, my też ją na pogrzeb prosić nie będziemy[23]. Maria Kazimiera jednak nie przyjmowała odmowy. Mimo rad Szumowskiego, podeszła pieszo do murów miejskich, gdzie najwyraźniej zgromadziła się żądna widowiska gawiedź zamojska, i wdała się w pyskówkę z tłumem: Tak toście paniej radzi?. Nie musiała długo czekać na odpowiedź: Abo trzeba lepiej? Niezrażona brakiem szacunku, kontynuowała wymianę zdań: A wiesz, z kim gadasz? W tym momencie ten sam człowiek odparł: Wiem. Z panią Sobieską. Cios był celny, a wściekła Maria Kazimiera usłyszała jeszcze: A nazad Sobkowa! Nie sposób ustalić, czy mieszczanie działali spontanicznie, czy poduszczeni przez ludzi Wiśniowieckiej. Sobieska, upokorzona i wściekła, kazała zawrócić karetę mimo połamanego dyszla i zerwała z głowy wdowi welon. Sądziła, że przenocuje w niedalekim Płoskiem, w którym jeszcze niedawno gospodarowała, ale i tu spotkało ją srogie rozczarowanie. Dzierżawiąca majątek, Helena Łęska, nie wpuściła jej do dworu, wprost oznajmiając: Niech mi nie ma za złe jejmość, że ją bez męża nie śmiem wpuścić tu do dworu, który za swój grosz kontraktem prawnym trzymam, kiedy onej do Zamościa nie puszczono. Tego było za wiele. Jak podaje Rudomicz, Maria Kazimiera wpadła w taki szał, aż podarła na sobie kabat i rzuciła nim o ziemię. Nie zrezygnowała jednak tak łatwo. Kilka dni później rektor notuje, że próbowała wejść do Zamościa incognito, ale została rozpoznana. W międzyczasie ze łzami w oczach przysięgała kłamliwie Jarockiej, żonie dworzanina Wiśniowieckiej, że jeszcze nie wyszła za Sobieskiego, a wraz z nią kłamali podobno i dworzanin Gutowski, i sam Jan Kazimierz.
Pośpiesznie zawarty związek dał Gryzeldzie kolejny argument w sporze, który teraz przeniósł się przed trybunał. Mianowicie według prawa wołyńskiego można było pozbawić żonę zapisów uczynionych na jej rzecz przez zmarłego męża, jeśli zawarła nowy związek małżeński przed upływem sześciu miesięcy od śmierci poprzednika. Z tego przepisu zamierzała skorzystać księżna. Gdy jednak wieść o tym dotarła do Warszawy, król osobiście wydał polecenie, żeby nikt nie ważył się bronić księżnej przeciw oskarżeniom Sobieskiej. Wskutek tego Maria Kazimiera uzyskała ostatecznie wyroki na sumę 370 tysięcy złotych, którą potem jednak zmniejszono do 200 tys. zł. Tak jawna niesprawiedliwość i faworyzowanie jednej strony sporu bez wątpienia wywołało w księżnej poczucie krzywdy, co poskutkowało kolejnymi latami sporu. Wiśniowiecka bowiem, nawet gdyby chciała, to nie była w stanie zapłacić takiej kwoty – oszczędny Sobieski ze zdumieniem notował ogromne, przekraczające wartość, sumy, jakimi obciążone były poszczególne majętności. Poza tym z biegiem czasu okazało się, że Sobieskim wcale nie chodzi o pieniądze, tylko o przejęcie ziem. W trakcie mediacji konsekwentnie bowiem nie zgadzali się na przejęcie dóbr do czasu spłaty długu, tylko chcieli je po prostu otrzymać na stałe. Gryzeldzie nie pozostało nic innego, jak tylko odwłóczyć sprawę wszelkimi możliwymi sposobami. Skarży się na nią strasznie Sobieski w swoich listach, ale nawet cieniem wyrzutu sumienia się nie zająknie o tym, do jakich podłych środków się posunęli oboje z żoną, żeby przejąć w miarę możliwości całe dobra Zamoyskich (włącznie z ordynacją!), które się im nie należały, ile osób w to zaangażowali (oprócz pary królewskiej i członków sądu byli też ludzie, którzy próbowali pokłócić Stanisława Koniecpolskiego z ciotką, por. list do Koniecpolskiego od „przyjaciela i opiekuna”[24]).
Rekompensata za utracone Zadnieprze
Do całego zamieszania z zapisami dla Sobieskiej doszły jeszcze kłótnie o 120 tys. zł przydzielonych przez komisję moskiewską do rozdziału pomiędzy Sobieskich i Wiśniowiecką tytułem odszkodowania za ziemie utracone za Dnieprem. Ostatecznie księżna otrzymała 80 tys. zł, a Sobiescy 40 tys. Jeśli się porówna rozmiary nadania dla Żółkiewskich z całą Wiśniowiecczyzną i wkładem własnym Jeremiego w rozwój tych ziem, to znów jak na dłoni widać, jak bardzo dwór faworyzował Sobieskiego.
Po elekcji
Konflikt wszedł na nowy poziom wraz z elekcją Michała. Dla Sobieskich był to szok i ciężka do przełknięcia porażka, dla Gryzeldy – nowe wyzwanie. Wiedziała, że nie jest w stanie przekonać do syna Marii Kazimiery, więc spróbowała z Janem. Szło jej dość opornie, ale sprawy ruszyły do przodu, gdy pani Sobieska wyjechała do Francji. Po wielu zabiegach Wiśniowieckiej udało się w końcu doprowadzić przynajmniej do zgody pomiędzy Dymitrem, teraz już hetmanem polnym, a hetmanem wielkim. Dymitr za jej radą poprosił o rękę Teofili Zasławskiej, córki Katarzyny Sobieskiej i został przyjęty, być może również przez wzgląd na dawne czasy. W ten sposób został szwagrem swego biologicznego syna, Aleksandra. Niestety, do szczerego pojednania hetmana wielkiego z królem nie doszło. Sobieski w swojej korespondencji podaje, że podobno Michał sobie tego nie życzył, bo wolał, żeby w negocjacjach pośredniczyła raczej jego żona lub teściowa (z Wiednia!) niż matka, ale brzmi to raczej jak wymówka króla, żeby nie negocjować z malkontentami w ogóle.
Hetman pisze również, że Michał stronił od matki i wręcz uciekał ze stolicy, kiedy dawała znać, że się wybiera do Warszawy, ale to już jest całkowitą nieprawdą, bo księżna w opisywanym czasie nigdzie się z Zamościa nie zamierzała ruszać – niezawodny Rudomicz z pewnością by to sprawozdał. Poza tym wiadomo, że po obiorze Michała Gryzelda nie pojawiała się w stolicy bez oficjalnego zaproszenia – w czasie panowania syna była tam tylko na koronacji królowej i krótko po ślubie Dymitra Wiśniowieckiego. Najwyraźniej więc wieści pewne z Zamościa Sobieskiego były jednak mniej pewne niż mu się zdawało.
Sprawy nie zakończyła nawet śmierć kolejnych dramatis personarum: Gryzeldy, Michała i Stanisława Koniecpolskiego, a nawet Marcina Zamoyskiego, gdyż Maria Kazimiera, już jako królowa, kłóciła się z Anną Zamoyską, wdową po tym ostatnim, o dobra ordynackie, powołując się jeszcze na zapisy uczynione na jej rzecz przez pierwszego męża. Nie zważała przy tym na ustalenia sejmowe z 1674 r. przyznające dobra zamojskie męskim potomkom rodziny Zamoyskich. Na szczęście i tym razem poniosła klęskę.
[1] Tomkiewicz W., Jeremi Wiśniowiecki (1612-1651), Oświęcim 2017, s. 61.
[2] Bogusław Radziwiłł wprost napisał, że Zamoyski wziął ją w nędzy i panią uczynił – M. K. d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, Warszawa 1966, s. 239.
[3] Sam Sobiepan unikał zbędnej tytulatury i korespondencję zwykle pospisywał po prostu „JZamoyski” bez sprawowanych urzędów. Tytuł księżnej miała też jego siostra, ale to w wyniku małżeństwa, nie pochodzenia.
[4] Nie była to szczególna złośliwość ze strony Zamoyskiego. Z listów Katarzyny Zamoyskiej wiadomo, że podobny układ panował pomiędzy nią a Tomaszem Zamoyskim, choć z dzisiejszej perspektywy kuriozalnym wydaje się fakt, że żona, która wniosła mężowi ogromny posag, tłumaczyła się z prośby o materiał na ubrania dla rodziny (AGAD AZ 924, s. 59, skan 66).
[5] Wystarczy porównać tytulaturę, jaką stosowały ordynatowa i Wiśniowiecka w korespondencji do Antoniego Wacławowicza.
[6] Maria Kazimiera d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, Warszawa 1966, s. 72 – 81.
[7] M.K. d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, Warszawa 1966, s. 189.
[8] M.K. d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, Warszawa 1966, s. 121-123. Niemożliwe, żeby nie orientowała się kiedy urodzi, skoro poroniła w styczniu tego samego roku.
[9] G. Wiśniowiecka do J. Zamoyskiego, Zamość 06.12.1660, AGAD AZ 1157, s. 15; B. Rudomicz, Efemeros…, t. I, s. 193
[10] Postępowanie księżnej w kwestii wyboru imienia dla bratanicy wskazuje, że nie można mówić o tradycji nadawania imienia „Gryzeldy” w rodzinie Zamoyskich, bo niewątpliwie księżna postąpiłaby zgodnie z taką tradycją, gdyby istniała.
[11] Np. 12.12. 1661 po pierwszych urodzinach AGAD AZ 1157, s. 17 skan nr 19.
[12] W przeciwieństwie do innych członków rodziny, np. Jerzego Lubomirskiego, który uważał, że kuzyn popełnia mezalians żeniąc się z tak ubogą cudzoziemką. M.K. d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, Warszawa 1966, s. 41.
[13] Sobieski do Marysieńki, 10 IV 1668
[14] W pracach niektórych historyków pojawia się również pseudonim Brytfanna, ale z tekstu listów wyraźnie wynika, że dotyczy on mężczyzny (męskie zaimki osobowe podmiotu i dopełnienia – il, lui) i w żadnym razie nie odnosi się do księżnej, prawdopodobnie jest to Mikołaj Podlodowski, przyjaciel ordynata i marszałek zamojskiego dworu, sprawujący również nadzór nad kuchnią.
[15] M.K. d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, Warszawa 1966, s. 157.
[16] Np. AGAD AZ 2521, s. 53 i nn., od skanu nr 55.
[17] Zagarnięte przez Marię Kazimierę w trakcie trwania małżeństwa klejnoty wyceniano na 7 milionów złotych (Rudomicz 21.04.1666). W korespondencji z Sobieskim często przewija się motyw wyceny klejnotów.
[18] Z zapisu Rudomicza nie wynika, czy Żaboklicki perswadował pomysł Zamoyskiej czy Zamoyskiemu: nisi MD vexilifer Braclavensis persuasione sua impedivisset. Użycie czasownika impedio może sugerować, że jednak Zamoyskiemu.
[19] Rudomicz, Efemeros…, t. I, s. 260. Data, pod którą rektor umieścił tę informację wskazuje, że mowa jest o wcześniejszym okresie. W 1662 r., w czasie, który podaje rektor, pary królewskiej nie było we Lwowie, a Maria Kazimiera przebywała od miesiąca we Francji. Bez odpowiedzi pozostanie pytanie, co wybrałaby Ludwika Maria, gdyby wiedziała, że wtrącanie się do spraw Zamoyskich będzie ją kosztować polską koronę dla francuskiego kandydata.
[20] W razie bezpotomnej śmierci Zamoyskiego przypadały one Michałowi i Stanisławowi Koniecpolskiemu.
[21] Rudomicz nazywa ją wspaniałą (Efemeros, t. II, s. 20) – widać po czyjej stronie była sympatia mieszkańców.
[22] M.K. d’Arquien de la Grange, Listy do Jana Sobieskiego, Warszawa 1966, s. 109. Sobieski zrobił zajazd i wyrugował wdowę ze starostwa, mimo iż miała na nie legalne nadanie królewskie na dożywotnią dzierżawę.
[23] Z nieznanych przyczyn wydawca pamiętnika Rudomicza wyciął fragment cytatu.
[24] List do St. Koniecpolskiego, AGAD AZ 2864, s.116-117